Mamo, zobacz! Oni niszczą naszą flagę!
Konstytucja! Demokracja! Wolna Polska! Idąc ulicą Narutowicza w kierunku pl. Dąbrowskiego, trzymając kurczowo za rękę moją ośmioletnią córkę, słyszałam coraz głośniej brzmiące hasła Komitetu Obrony Demokracji (KOD), który zorganizował manifestację w obronie wartości demokratycznych ostatnio łamanych jak zapałki przez rządzącą większość.
Pośpiesznie minęłam idących w przeciwnym kierunku przechodniów. Z daleka widziałam gmach sądu, do którego chodzę niemal codziennie, a po lewej stronie na wietrze łopotał ogromny kolorowy baner z uśmiechniętym Maciejem Niesiołowskim, obwieszczającym światu możliwość spędzenia nocy sylwestrowej w jego towarzystwie. Wczoraj przechodziłam przez ten sam plac, niezwracając uwagi na otaczających mnie ludzi i budynki. Ale dziś było inaczej. Jako dziecko nie bywałam na pochodach pierwszomajowych czy na oficjalnych akademiach „ku czci”. Nieznana mi była potrzeba manifestowania czegokolwiek gdziekolwiek. Całe świadome życie spędziłam w jedności poglądów, które wyznawali moi rodzice w czasach, gdy w szkole mówiono jedno, a w domu drugie, i należało umieć się orientować w tej równoległej rzeczywistości. Nie znam opresyjnego systemu „demokracji ludowej”, represji stanu wojennego. Ja tylko o tym słyszałam. O łamanych karierach, o ludziach uciekających zagranicę, żeby chronić rodzinę i życie, o wilczych biletach, o jedynie słusznej ideologii.
Zatrzymałam się na placu przed dwiema grupami. Jedna kolorowa, z biało-czerwonymi i niebiesko-złotymi flagami unijnymi, z uśmiechniętymi dziećmi trzymającymi tekturowe transparenty, wykrzykująca słowa w obronie Konstytucji i demokracji. Druga, mniej liczna, wyposażona w gwizdki, w czarnych glanach i kurtkach moro, skandowała swoje całkiem odmienne hasła. Bardzo nie lubię, gdy krzyczy się w moim kierunku ty komunisto! ty złodzieju!









Krążyłam po placu. Stali tu ludzie, których widzę w supermarketach, na ulicach, na basenie. Często z dziećmi. Ci, którym nie przeszkadza inna niż ich wiara, płeć, wiek, kolor skóry, światopogląd. To ci, którzy nie mówią, jak mam kochać swój kraj, jaki wzór patriotyzmu jest obowiązkowy. Wiedziałam, że jestem wśród ludzi życzliwych, którzy reprezentują te wartości, które mi wpajano od dziecka, i które ja staram się przekazać swojemu: tolerancję i swobodę wyrażania myśli, szacunek dla innych.
Nagle usłyszałam moje dziecko: Mamo! Zobacz, co oni robią! Przecież to nasza flaga! Czterech bardzo młodych ludzi w moro i glanach zbliżyło się do barierek oddzielających grupy. Mieli w rękach brudną i zniszczoną niebieską flagę z żółtymi gwiazdkami. Dwóch złapało z jednej strony, dwóch z drugiej – rozdzierali flagę unijną. Spojrzałam na ich bezmyślne, agresywne twarze i puste oczy. Odeszli krzycząc: „Idźcie do domu! Złodzieje! Idźcie do domu!”. Przed nimi stało dwóch małych chłopców po siedem, osiem lat. Skakali z radości na widok porwanej flagi unijnej, a potem pobiegli za starszymi i dołączyli do swoich. Zabrałam moje dziecko, które stało nierozumiejąc, o co chodzi. Dlaczego w szkole uczy się, że polska flaga jest najważniejsza, ale europejska jest symbolem tego, że jesteśmy częścią większej społeczności i należy obie szanować. Obie flagi wiszą w klasie, nad mapą, gdzie Polska jest wyróżniona na tle Europy. „Od zawsze” flagi były obok siebie. Córka uważa, że niebieska to też nasza flaga.
Dostałam sms-a. Adwokaci. Po zakończeniu spotykamy się przed wejściem do sądu! Poszłyśmy. Tam gromadzili się koledzy z sądu, z aplikacji, moi wykładowcy i młodsi koledzy. Był transparent nawołujący do poszanowania demokracji, były konstytucje trzymane w dłoniach i flagi. Policzyliśmy się, było nas sporo. Poczułam ulgę wśod życzliwych i pogodnych ludzi…
O autorze artykułu
