Demontaż państwa?
Jako współautor projektu uchwały przyjętej na majowym Zgromadzeniu Izby Adwokackiej w Łodzi poczułem się wywołany do tablicy publikacją p. mec. Andrzeja Bąka „Odznaczenia, zasługi, wątpliwości”. Nie ukrywam, że lekturze towarzyszyło rosnące – z każdym przeczytanym akapitem – zdziwienie. Uważam jednak, że otwarta debata – także o znacznej temperaturze dyskusji – w sprawach istotnych dla środowiska jest ważna.
Nie mogąc (ze względu na ograniczenie miejsca) ustosunkować się do każdego podglądu i każdej tezy Andrzeja Bąka, postanowiłem ograniczyć replikę do kwestii ściśle prawnych.
Po pierwsze, adwokatura nie rości sobie umocowania do rozstrzygania kompetencyjnego sporu pomiędzy konstytucyjnymi organami władzy ustawodawczej i wykonawczej z Trybunałem Konstytucyjnym. Zamiast o „sporze” należałoby raczej mówić o działaniu zmierzającym do sparaliżowania instytucji odpowiedzialnej za kontrolę konstytucyjności prawa w Polsce, podjętym wspólnie i w porozumieniu przez większość parlamentarną, rząd i głowę państwa. Przy tak naszkicowanym – i wydawałoby się oczywistym dla każdego obserwatora postrzegającego rzeczywistość w dobrej wierze – kontekście, uchwała nie była wyrazem identyfikacji z żadną ze stron, lecz raczej głosem za praworządnością (w tym za poszanowaniem zasad ustrojowych), konsekwentnie deptanej w naszym kraju od czasu przejęcia władzy przez rząd „dobrej zmiany”. Adwokaci oraz adwokatura, w ramach jednej z podstawowych swobód obywatelskich, jaką jest wolność słowa, mają wystarczające – bo wynikające wprost z art. 54 Konstytucji – umocowanie do zabierania głosu w debacie publicznej. I nie muszą się nikomu z tego tłumaczyć. Ze zdziwieniem konstatuję konieczność przywołania tych oczywistych tez w dyskursie prawniczym.
Po drugie, sprzeciw adwokatury wywołało nie to, że ustawodawca wpadł na pomysł aby sędziom Trybunału podyktować nowe zasady organizacji pracy i odebrać im ich dotychczasowe przywileje w tym zakresie, lecz takie rozwiązania jak (przykładowo) narzucanie Trybunałowi kolejności rozpoznawania spraw, wprowadzenie składów orzekających uniemożliwiających rzetelne i sprawne działanie konstytucyjnego organu państwa, wprowadzanie nieznanej Konstytucji większości kwalifikowanej w głosowaniu nad wyrokiem Trybunału, brak vacatio legis nowelizacji, skutek niestawiennictwa prokuratora generalnego na rozprawie w postaci niemożności rozpoznania sprawy. Skandaliczny tryb prac parlamentarnych nad kolejnymi projektami ustaw o TK (właściwy raczej bantustanom, a nie państwu należącemu do UE), tłumienie głosu opozycji, ignorowanie stanowisk organizacji pozarządowych (w tym Naczelnej Rady Adwokackiej) tylko wzmacniają argumenty za potrzebą zajęcia przez adwokaturę stanowiska w sprawie. Bierność w obliczu demontażu kolejnych instytucji państwa prawnego byłaby niewybaczalnym błędem.
Wydarzenia ostatnich dni potwierdzają zasadność podjęcia przez adwokaturę tematu: obecnie szykowana jest już trzecia (!) kolejna ustawa o Trybunale Konstytucyjnym. Proponowane rozwiązania są niekonstytucyjne w stopniu tak oczywistym, że próba obrony ich legalności musi kompromitować zawodowo każdego doświadczonego prawnika. Jasnym jest, że zburzenie podstaw ustrojowych III Rzeczypospolitej wymaga zniszczenia w rewolucyjnym szale systemu checks and balances zainstalowanego w strukturze normatywnej Konstytucji. Z natury rzeczy pierwszym celem musi być Trybunał Konstytucyjny, w dalszej kolejności czekają: sądownictwo powszechne i administracyjne, samorząd terytorialny i zawodowy oraz szkolnictwo wyższe – a więc instytucje życia publicznego znamienne jedną wspólną cechą: niezależnością. Czy adwokatura, pomimo swoich ograniczeń i niewielkiej mocy sprawczej, naprawdę powinna w takiej sytuacji milczeć?
Po kolejne, uchwale nie chodziło o kwestionowanie konstytucyjnych prerogatyw prezydenta, lecz o zwrócenie uwagi na to, że głowa państwa nie posiada arbitralnego uprawnienia do decydowania o legalności wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego i do tego, od których sędziów odebrać przyrzeczenie, pomijając już kuriozalne i kompromitujące autorytet prezydenta okoliczności odebrania przysięgi 3 grudnia 2015 roku.
Zgodzić się należy z p. Mecanasem Andrzejem Bąkiem w krytycznej ocenie wielu rozwiązań przyjętych w ostatnich latach (zasady ustalania i opłacania wpisów sądowych, prekluzja dowodowa w postępowaniu cywilnym, obowiązek mediacji, elektroniczne postępowanie upominawcze). Niektóre z tych regulacji zostały poddane ocenie przez Trybunał Konstytucyjny, o zasadności innych można dyskutować. Formułując pretensje pod adresem Trybunału Konstytucyjnego, który nie zawsze podzielał zarzuty niekonstytucyjności podobnych rozwiązań, warto mieć w pamięci mądrą refleksję sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego, Pottera Stewarta, który uważał, że ustawa nieprawdopodobnie głupia lub wręcz ośla, nie jest jednak z tego tylko powodu niezgodna z Konstytucją USA. Niezależnie od tego, krytyczna lub nawet surowa ocena niektórych judykatów Trybunału Konstytucyjnego (do listy p. Mecenasa Andrzeja Bąka sam mógłbym dodać co najmniej wyroki w sprawach klauzuli sumienia, OFE, uboju rytualnego lub penalizacji znieważenia uczuć religijnych) nie osłabia obowiązku obrony zasad cywilizowanego państwa.
Odczytuję pogląd mecenasa Andrzeja Bąka (przyjęcie uchwały nie leżało w interesie adwokatury) jako głos za biernością, pozostaniem na boku i zignorowaniem najważniejszego kryzysu politycznego w Polsce po 1989 roku. Sądzę, że uczestnicy Zgromadzenia Izby Łódzkiej, świadomi powagi rzeczy, dokonali odmiennego wyboru, zdecydowaną większością uchwałę tę przyjmując.
Nie mogę wreszcie nie odnieść się do podniesionej przez p. Mecenasa Andrzeja Bąka kwestii czternastego z dwudziestu jeden postulatów strajkowych ogłoszonych 17 sierpnia 1980 r. przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Gdańsku, które tworzyć miały ponoć podwaliny dla nowo budowanej od 1989 r. polskiej demokracji. Z żalem stwierdzam, że nie potrafię dostrzec żadnego normatywnego iunctim między postulatami gdańskimi, a wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 7 maja 2014 roku w sprawie K 43/12, którym to judykatem Trybunał rzekomo „podeptał” porozumienia sierpniowe, uznając za zgodne z Konstytucją przepisy podwyższające wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn. Niestety, mimo uważnej lektury art. 87 Konstytucji oraz pozostałych przepisów umieszczonych w jej rozdziale III, nie odnalazłem w katalogu źródeł prawa porozumień sierpniowych. Nie można zatem rozsądnie stawiać zarzutu naruszenia przez ustawę aktu niemającego charakteru normatywnego. Co więcej, Trybunał Konstytucyjny w sprawie K 43/12 wyraźnie wskazał, że zróżnicowanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn nie dyskryminuje kobiet, lecz jest przejawem uprzywilejowania wyrównawczego, uzasadnionego tym, że przemiany, które powodują zrównywanie społecznej pozycji obu płci, nie zostały jeszcze zakończone i również obecnie można mówić o występowaniu, choć w mniejszym stopniu niż wcześniej, różnic społecznych mających swe źródło w roli, jaką pełnią kobiety w tradycyjnym modelu rodziny. Sytuacja ta ma charakter dynamiczny, a dotychczasowe regulacje, choć usprawiedliwione (co nie oznacza, że niepodlegające zmianom) w świetle norm konstytucyjnych, nie były jednak w ocenie ustawodawcy optymalne. Wyrównywanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, a także podwyższanie go wynika z dostosowania systemów emerytalnych do zjawisk demograficznych: wydłużania się przeciętnego trwania życia, dłuższego przeciętnego wieku życia kobiet niż mężczyzn, poprawy stanu zdrowia ludności, spadku dzietności, prowadzącego do braku zastępowalności pokoleń. Zjawiska te, obserwowane we wszystkich krajach europejskich, składają się na proces starzenia się społeczeństw, który może zagrozić stabilności finansowej systemów emerytalnych i stworzyć problemy na rynku pracy. Trwanie przy realiach roku 1980 nie daje się przy interpretacji art. 67 Konstytucji uzasadnić prawniczo.
Pan Mecenas Andrzej Bąk nawiązał w swoim tekście do mrocznych czasów III Rzeszy. Niech zatem wolno mi będzie – bez obawy o zarzut posłużenia się w replice argumentacją ad Hitlerum – przywołać pewne zdarzenie z marca 1933 roku. Opanowany przez NSDAP Reichstag uchwalał w agresywnej atmosferze ustawę o specjalnych pełnomocnictwach dla rządu Rzeszy (znoszącą de facto ustrój demokratyczny). Tylko jeden obecny na sali – przewodniczący frakcji parlamentarnej SPD Otto Wels – odważył się rzucić wyzwanie prosto w twarz Adolfa Hitlera: możecie zabrać nasze życie i naszą wolność, ale nie zabierzecie nam honoru. Jesteśmy bezbronni, ale silni naszą godnością. Ten samotny głos sprzeciwu, zapewne także wówczas „nie leżał w interesie“ wielu osób, a jednak pozostał w pamięci historycznej jako wzór zachowania w obliczu tworzącej się dyktatury.
O autorze artykułu
