• Facebook
  • Czytelnia
  • Redakcja i Kontakt
eKronika
  • Archiwum artykułów
  • Szukaj
  • Menu

Home / Życie bez sportu wyczynowego

Życie bez sportu wyczynowego

20 listopada 2016/w Lifestyle, Wydanie 62 /Autor adw. Wojciech Hencz

Na nartach od młodości po 100 km na godzinę. Wspomnienia prawnika-sportsmena, czyli białe zjazdy i odjazdy…

Po zakończeniu uprawiania sportu wyczynowego nadal biegałem na nartach i uprawiałem inne dziedziny kultury fizycznej. Kilka razy uczestniczyłem w masowych biegach narciarskich, w Biegu Piastów byłem nawet 27. Około 55 roku życia zacząłem także używać nart zjazdowych. Szybko się adaptowałem i wkrótce bez problemu przekraczałem 100 km na godzinę.

Najchętniej jeździłem do Szczyrku, gdzie na Skrzycznem (Małym i Dużym) jest – w zależności od pogody – od 25 do 40 km tras zjazdowych. Narty biegowe z natury rzeczy wymuszają kondycję, po prostu się długo chodzi albo biega. Do nart zjazdowych trzeba się przygotować. Trzeba biegać, skakać i cokolwiek ćwiczyć. Ja do 70 roku życia w każdym tygodniu robiłem do tyłu i do przodu przewroty przez głowę. Zachowałem sprawność. W tym też wieku ostatni raz zjechałem z Kasprowego Wierchu. Wielokrotnie na stokach narciarskich przewracałem się i kilka razy koziołkowałem. Nic mi się nie stało.

Ja latam: raz na brzuchu, raz na plecach!
Najbardziej zabawny i widowiskowy, ale nieszkodliwy upadek miałem na Kasprowym Wierchu na zboczu Gąsienicowym. Zapomniałem zapiąć but, po pierwszym skręcie upadłem na plecy i w tej pozycji bardzo szybko z powodu zlodowacenia dojechałem do końca chyba dwustumetrowej stromizny. Wszelkie próby przewrócenia się na brzuch i zatrzymania nic nie dały przez lód na stoku. Nieraz przed wielką kontuzją chronił mnie tzw. kontrolowany upadek. Dziesiątki razy widziałem, jak helikopter odwoził ze stoku połamanego narciarza. Kilka lat temu, gdy na biegówkach wchodziłem na Kasprowy Wierch, to na Goryczkowej młody biegacz narciarski ze zmęczenia stracił przy mnie przytomność. Jeśli zjeżdżasz na nartach, to będziesz się przewracał. Sport narciarski jest bardzo dobry dla tych, którzy mają nerwową i odpowiedzialną pracę, a więc także dla adwokatów. Nawet jak jedzie się 5 km na godzinę, to trzeba patrzyć, co jest przed nartami, a więc zapomina się o swoich troskach. Trzeba z pokorą i rozeznaniem podchodzić do swoich umiejętności. Przyznaję jednak, że niekiedy zbyt mocno ryzykowałem. Jakieś 10 lat temu z powodu silnego wiatru nie można było zjechać kolejką liniową z Kasprowego. Ponieważ podmuchy wiatru przekraczały 150 km na godzinę, to wszystkie trasy zjazdowe były zamknięte. Nie chciało mi się czekać, postanowiłem zjechać na nartach. Padał gęsty śnieg, widoczność nie przekraczała kilku metrów, świeżego śniegu było po kolana, temperatura około minus 20 stopni C. Po przejściu około 200 metrów od górnej stacji kolejki liniowej na półce prowadzącej do Goryczkowej nie było świeżego śniegu. Gdy wiatr się uspokoił, zacząłem zjeżdżać. Po kilkudziesięciu metrach poczułem, że nagły podmuch wiatru unosi mnie. Już w górze przekręciłem się i upadłem na brzuch, szeroko rozstawiając nogi i ręce. Szczęśliwie narty się nie odczepiły. Powtarzało się to kilka razy. Raz nie udało mi się paść na brzuch i upadłem na plecy. Wtedy zobaczyłem nad sobą nawis śniegu o szerokości niemal dwóch metrów sięgający szczytu zbocza, a więc ważący dziesiątki ton. Zamiast się bać, tylko się zdziwiłem, czego na tak ostrym stoku ten nawis się trzyma i dlaczego nie runie – na mnie – i potem ze mną kilkaset metrów w dół. Jeśliby w ogóle mnie po tym znaleziono, to stałoby się to w czerwcu albo lipcu.

Narciarza nie widać…
Po kilku minutach dojechałem do właściwej trasy zjazdowej i tam, bacząc na to, by się nie połamać i przewrócić w świeżym śniegu przy kilkumetrowej widoczności, dojechałem do dolnej stacyjki wyciągu narciarskiego, gdzie opady i wiatr znacznie zmalały. Duża warstwa świeżego śniegu na stromym stoku pozwala na powolny zjazd przy dużej liczbie skrętów. Przewrócenie się i utrata przytomności w głębokim śniegu oznacza niechybną śmierć. Narciarza nie widać, bo jest cały przykryty śniegiem.
Pamiętam, jak raz, w piękny słoneczny dzień, idąc na biegówkach gdzieś od Jaszczurówki w kierunku szczytów Tatr, zobaczyłem w odległości około 1 km równoległą drogę. Postanowiłem przez pole dojść do niej. W pewnej chwili zatrzymałem się i za moment znalazłem się na dnie dołu o głębokości około 3 m, długości 2 m i szerokości 1,5 m. Nic mi się nie stało, biegówki się nie połamały, upadek – a właściwie spadek – w odpowiedni sposób zamortyzowałem. Było oczywiste, że to pułapka na większego zwierzaka.
Krzyczeć i wołać o pomoc nie było sensu, i tak nikt by mnie nie usłyszał. Ogarnął mnie chwilowy strach, ale zaraz się otrząsnąłem, zdjąłem biegówki i wyrzuciłem je z dołu. Następnie grotem od kijków zrobiłem kilka stopni-schodków w ścianie dołu. Nie było to trudne, bo po kilku pchnięciach lód na ścianie dołu puszczał. Po wyjściu z pułapki okazało się, że jestem kompletnie pobrudzony ciemnożółtym piaskiem. Mycie śniegiem pogarszało sytuację. Nie odważyłem się wejść do autobusu i bocznymi drogami, cały czas budząc ogromne zainteresowanie, dobiegłem do kwatery znajdującej się w pobliżu Hotelu Imperial. Nauka z tej przygody jest prosta – nie schodź ze szlaku.

Ryzyko na lodzie
Lubiłem też jeździć na łyżwach. Sztuczne lodowiska są strasznie zatłoczone. Po kilku dniach silnego mrozu jeździłem na stawach w Arturówku. Kiedyś stwierdziłem, że warstwa lodu jest bardzo cienka. Postanowiłem jednak zaryzykować. Samochód postawiłem najbliżej stawu, jak tylko mogłem. Jeździłem tylko przy brzegu i widziałem przez cienki lód piaszczyste dno stawu i podwodne zarośla. Był to piękny widok, latem wręcz niemożliwy do obejrzenia. Głębokość stawu pode mną nie przekraczała 1,2 m. Od czasu do czasu lód pod którąś z nóg pękał. Wtedy ciężar ciała natychmiast przenosiłem na drugą nogę.
W pewnej chwili lód załamał się jednocześnie pod obiema moimi nogami i wpadłem do wody po pas. Miałem w tej chwili pewną szybkość, więc byłem zmuszony zrobić kilka kroków po dnie stawu i przez ten czas rozbijałem rękoma znajdujący się przede mną lód. Po zatrzymaniu się, wyjściu z wody i zdjęciu łyżew natychmiast pojechałem do domu. Dotarłem do niego prawie pół godziny po tej zimowej kąpieli – i nic mi nie było, nie miałem nawet kataru. Ktoś powie: wariat. Myślę, że to nieprawda. Nie groziło mi nic poważnego, ryzyko utonięcia, czy też odniesienia jakiejkolwiek kontuzji – żadne. Wszystko było pod kontrolą. Jazda po pięknym lodzie fantastyczna, kąpiel w zimie też ma swój urok, a dzisiaj zostały przyjemne wspomnienia. Podkreślam, że nigdy nie wszedłem na nieznany mi staw i wielokrotnie przeganiałem rodziców, którzy z małymi dziećmi jeździli na łyżwach w pobliżu upustu na tym stawie, gdzie głębokość przekracza 2 m.

Niezwykły i niewidomy
Gdzieś pod koniec lat 70. zjeżdżałem na biegówkach trasą w Jakuszycach. Dogoniłem dwóch biegaczy, krzyknąłem „tor wolny”, ale oni w ogóle nie reagowali, bo głośno rozmawiali ze sobą. Zgodnie z zasadami jadący wolniej biegacz powinien ustąpić jadącemu szybciej narciarzowi. Jeśli jest obok drugi tor, to jadący szybciej narciarz musi wybrać ten drugi tor. Trasa była bardzo wąska i zmuszony byłem jechać za nimi cały czas, dziwiąc się ich niewłaściwemu i aroganckiemu zachowaniu.
Po kilkuset metrach trasa kończyła się gwałtownym ostrym zjazdem w prawą stronę. Wyprzedzając ich, usłyszałem, jak ten pierwszy narciarz wypowiadał słowa, których dokładnie nie pamiętam, ale sens był taki: ostry spadek w prawo pod kątem. Po zatrzymaniu okazało się, że ten drugi narciarz był całkowicie niewidomy! Wielkie szczęście, że im przed chwilą w czasie jazdy nie ubliżyłem. Gdybym im ubliżył, to chyba bym się ze wstydu spalił. Ta przygoda była i jest dla mnie jednym z najbardziej niesamowitych i pięknych zdarzeń, jakie przeżyłem. Podkreślam, że ci dwaj biegacze, co sam na własne oczy widziałem przy następnych zjazdach, wyprzedzali innych biegaczy całkowicie sprawnych.
Moja żona nie jeździ na nartach. Gór nie lubi, bo mówi, że zasłaniają jej widok. Oczywiście Krupówki uwielbia. Starsza córka Katarzyna, z zawodu stenografka, zaczyna jednak używać zjazdówek. Najstarsza wnuczka Zuzia (pracuje przy produkcji filmowej) to najlepsza narciarka w rodzinie. Młodsza córka Anita (radca prawny) bez problemu zjeżdża z Kasprowego. Siedmioletni wnuk Antoś wykazuje niesamowity talent narciarski. Pięcioletnia wnuczka Lila stawia pierwsze kroki w narciarstwie. Pięciomiesięczna wnuczka Ida leży w łóżeczku i dziadek Wojtek, piszący te wspomnienia, martwi się, czy dane mu będzie ją czegoś ze sportu nauczyć. Zięciowie Tomek i Jarek ciągle obiecują, że będą jeździć na nartach.

hencz2

O autorze artykułu

adw. Wojciech Hencz
adw. Wojciech Hencz
Ostatnie posty

Archiwum autora

  • Lifestyle2016.11.20Życie bez sportu wyczynowego
  • Lifestyle2016.05.16O deskach nostalgicznie…
  • Lifestyle2015.12.30Nizina (ze wspomnień narciarza)
Doceń i poleć nas
  • Udostępnij Facebook
  • Wyślij e-mail
https://ekronika.pl/storage/2016/11/hencz.jpg 300 800 adw. Wojciech Hencz https://ekronika.pl/storage/2019/06/kronika-logo.jpg adw. Wojciech Hencz2016-11-20 18:55:352019-11-01 20:47:25Życie bez sportu wyczynowego

AKTUALNY NUMER

okladka_78_NET

Twój adwokat / Ваш адвокат


twoj adwokat

Dokumenty niezbędne do prowadzenie czynności w sprawach obywateli Ukrainy – zbiór dokumentów do pobrania. WEJDŹ

DOŁĄCZ DO NAS

Odwiedź nasz profil
Dołącz do naszych czytelników

PROPONOWANE STRONY

Odwiedź również inne ciekawe strony. Kilka rekomendowanych przez nas znajdziesz poniżej.
Okręgowa Rada Adwokacka w Łodzi
Naczelna Rada Adwokacka
Adwokackie Centrum Mediacji przy Okręgowej Radzie Adwokackiej w Łodzi
Magazyn ADWOKAT …zajrzyj do adwokata!

Najnowsze artykuły

  • Do samorządu idzie się pracować16 maja 2025 - 00:14
  • Adwokatura ma głos16 maja 2025 - 00:13
  • Do Rady mam blisko16 maja 2025 - 00:12
  • Sądownictwo dyscyplinarne ostoją niezależności adwokatury16 maja 2025 - 00:11

REDAKCJA „KRONIKI”

90-531 Łódź, ul. Wólczańska 199

Kolegium Redakcyjne

42 633 33 73
katarzyna.piotrowska@adwokatura.pl

Wyślij wiadomość
© Copyright - Kronika - Pismo Izby Adwokackiej w Łodzi | polityka prywatności
  • Facebook
Brudna mekka backpackerów w Kho Phi Phi Niech żyje bal!
Scroll to top
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach statystycznych i analitycznych. Możesz określić w przeglądarce warunki przechowywania i dostępu do cookies.AkceptujęPolityka prywatności