Piknik w Grotnikach
W piękne sobotnie przedpołudnie, na teren ośrodka adwokackiego w Grotnikach zajechali goście z zapakowanymi – na tylnych głównie siedzeniach – fotelikami dziecięcymi.
Z min wjeżdżających kierowców można było wyczytać, że próba ogarnięcia od samego rana gawiedzi dziecięcej oraz opuszczenia domostwa w wielu przypadkach skończyła się siłowym upchnięciem latorośli i przypięciu pasami bezpieczeństwa (pasy prawdopodobnie, jako zabezpieczenie przed niespodziewanym atakiem na rodzica kierowcę lub rodzica pasażera, ubezpieczającego rodzica kierowcę). Wjazd na teren ośrodka działał już jednak jak najlepszy krem na zmarszczki mimiczne. Dwa hausty leśnej mieszanki końca lata i weekendu, widok cateringu i znajomych zdecydowanie występujących bez codziennych garniturów, a odzianych w stroje bardziej humanitarne dla organizmu, no i widok oddalającej się w kierunku wielkiego nadmuchanego zamku-zjeżdżalni młodszej kadry uczestników… napawały nadzieją, że oto piknik „ZAKOŃCZENIE LATA” zacząć czas.




A działo się ! Część oficjalna, częściowo wyparta zarówno audio jak wizualnie przez młodszych poszła sprawnie. Można było w miłej sympatycznej aurze pomalować sobie włosy oraz twarz, zrobić gustowny tatuaż tu i ówdzie (z opcją ówdzie był problem taktyczny). Pomysłowe animatorki współdziałały dzielnie z matkami i ojcami chcącymi zdobyć punkty w kolejnych dyscyplinach i konkursach np. w produkcji koralikowej biżuterii, wyścigach w łowieniu ryb i wydmuchiwaniu gigantycznych bani mydlanych. Co bardziej sprawni potomkowie sprawnie wdrapywali się na wielką zjeżdżalnię i wywołując okrzyk „ostrożnie!!!” sprawdzali stan odporności ich rodziców na stres zjeżdżając na twarzach, nosach, kończynach górnych i dolnych oraz tych częściach ciała, gdzie – jak mawiał klasyk – plecy kończą swą szlachetną nazwę. Bez kolizji, bez awarii towarzystwo dobijało do samego dołu i powtarzało czynność wspinaczkową od początku i w tzw. „koło Macieju”.
Inni uczestnicy delektowali się… Jedni dokonywali tej czynności w sposób świadomy, dostojnie i starannie wybierając zarówno rodzaj jak i ilość. Inni natomiast zdając się na tzw. ślepy traf, upajali się … spontaniczności, jakością no i towarzystwem. Również rodzaj wiktuałów był starannie dobrany w zakresie potrzeb. Wszyscy znajdowali dla siebie „coś” dobrego. Jeszcze przed degustacją można było zobaczyć, co oznacza „koni moc”. Obserwacja wystawionych błyszczących, przewracających porywczymi ślepiami rumaków, opatrzonych dziwnym trafem jednym dumnym imieniem: BMW – niektórym nie wystarczyła. Nienasyceni i niedowierzający zapewnieniom, że błyszczące maszyny mają duszę piękną i niepokonaną, że mają niesamowitą moc przyciągania wzroku przypadkowych przechodniów i aktywistów sportu leśnego, postanowili spróbować ! I oto bomba poszła w górę ! Pojechali !!! Całe, odległe i jakże pełne oczekiwań 300 metrów drogi do zatoczki przy sklepie. Dech w piersi zatykało, zielona brama i zazdrosne głowy poszukujące grillowanych ziemniaków wśród metalowej folii parzącej w dłonie pozostały w tyle, za drzewami. Wszystko oddalało się i było jakże nieważne. Można było usłyszeć tylko własne myśli. JADĘ !!! Jadę !!! Sam/sama lub z pasażerem, który … też chce zająć moje miejsce i pojechać. Błyszczące rumaki w końcu powracały jednak do stajni, a dzielni dżokeje z minami zwycięzców obnoszących się triumfem pośród tych, którzy nie znają smaku adrenaliny, wchłaniali każdym milimetrem ciała zazdrosne spojrzenia tych, którym zabrakło animuszu i odwagi.
Tymczasem na polanie można było usłyszeć coraz to pewniejsze przejawy aktywności młodszej części uczestników. Po próbach tańca na trawie, w przepisowo przywiezionych kaloszach, słynnej „Makareny” i „Gangnam style” nadszedł czas na konkurs karaoke i poszukiwanie prezentów w skrzyni nagród. Chętnych było wielu, a raczej wiele. Piosenki były różne. Niektóre mało rozpoznawalne dla niewprawnych uszu, jednak wiedza starszych uczestników pikniku, co do prawidłowego brzmienia tytułu kolejnych utworów była natychmiast uzupełniana po powrocie do tych ostatnich.
Kolejne konkursy powodowały natomiast u najmłodszych przeobrażenie w nierozpoznawalnych ludzi lasu, odróżnialnych od podłoża tylko jaskrawą kurtką lub kolorowymi włosami. Na szczęście poziom rozluźnienia obyczajowego spowodowanego przez regularne i konsekwentne uzupełnianie poziomu płynów w organizmie starszych piknikowiczan powodował, iż przejawy zintegrowania z podłożem były niemal niezauważalne, a mali odkrywcy swobodnie mogli rozwijać swoje pasje.
I tak piknik dobiegł niechybnego końca. Powoli foteliki na tylnych siedzeniach zapełniały się zmęczonymi – nieraz wierzgającymi, nieraz zasypiającymi – maluchami. Co starsi sami pakowali się na tylne siedzenia, a co bardziej pełnoletni i labilni ruchowo, poddawali się bez oporu kierowcom i grzecznie zapinali pasy pozwalając się zawieźć do domu.
I tak zakończył się piknik rodzinny na zakończenie lata. Po tym wszystkim nasuwa się jedno, zasadnicze pytanie – kiedy kulig Panie Kierowniku Piotrze ??
O autorze artykułu
