Przystanek: Strasbourg
Wywiad z dr Anną Adamską-Gallant – od 1 października 2024 r. wybrana na sędziego Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Od 2021 r. do 2024 r. adwokatka Izby Adwokackiej w Lublinie. W latach 2013–2018 sędzia międzynarodowa w Kosovie. Od 2018 r. ekspertka ds. wymiaru sprawiedliwości i rządów prawa m.in. Rady Europy, w latach 2018-2023 szefowa komponentu reformy sprawiedliwości i rządów prawa w ramach projektu EU Pravo-Justice Ukraine. Od 2021 r. członkini Rady Ekspertów ds. Reformy Sądownictwa w Ukrainie. Jej droga była, jak sama mówi, „nietypowa”. Prowadziła z Gdańska przez Białą Podlaską, Lublin, bałkańskie Kosovo i Ukrainę aż do Strasburga. W tę niezwykłą podróż zabrała mnie Anna Adamska-Gallant, jeszcze do niedawna adwokatka, kiedyś sędzia, a od grudnia 2024 r. sędzia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
rozmawiała:
Katarzyna Piotrowska-Mańko
/ adwokat/mediator, członkini ORA w Łodzi, przewodniczy Komisji Mediów i Komunikacji Społecznej przy ORA w Łodzi
Katarzyna Piotrowska-Mańko: Jak się czujesz w nowej roli?
Anna Adamska-Gallant: Tak naprawdę jeszcze nie w nowej roli, ale bardzo się cieszę. Wiesz, czuję się trochę tak, że spełniło się moje marzenie. Tak się poukładało.
K: A co to znaczy „się poukładało”? Przecież nic nie robi się samo.
A: Moja droga zawodowa, jednak dosyć nietypowa, to było zbieranie różnych doświadczeń.
K: Możesz powiedzieć, dlaczego?
A: Na początku była praca sędziego w Polsce, ponad 11 lat. Potem praca sędziego w Kosowie, gdzie spędziłam prawie pięć i pół roku. Kiedy skończyłam służbę na Bałkanach w 2018 r., nie wróciłam do polskiego wymiaru sprawiedliwości, choć mogłam to zrobić. Zamiast tego jako niezależna ekspertka pracowałam w Ukrainie, a od maja tego roku również na Bałkanach Zachodnich. Od 2022 r. jestem ponadto adwokatką, specjalizującą się w sprawach karnych.
K: Czy był jakiś punkt zwrotny w twojej karierze?
A: Zdecydowana zmiana i punkt zwrotny to wyjazd do Kosowa i praca w Misji Praworządności Unii Europejskiej. Pracowałam tam jako sędzia międzynarodowy, orzekając w bardzo różnych sprawach. Sądziliśmy m.in. sprawy o zbrodnie wojenne, korupcję, przestępczość zorganizowaną, handel ludźmi.
K: Jak wyglądała tam twoja praca? Przecież byłaś sędzią tutaj, więc co było w pracy w Kosowie takie inne?
A: To było z różnych przyczyn ciekawe doświadczenie. W Polsce jako sędzia orzekałam jednoosobowo, nie musiałam z nikim konsultować podejmowanych decyzji. W Kosowie pracowaliśmy w składach wieloosobowych, z prawnikami pochodzącymi z różnych krajów, o różnych tradycjach i kulturach prawnych. Orzekałam z sędziami zarówno z systemu kontynentalnego, jak i common law. Taka praca pozwala zrozumieć, że tę samą sytuację można widzieć zupełnie inaczej, że te same przepisy prawne może interpretować w odmienny sposób.
K: Orzekałaś w sprawach o zbrodnie wojenne. Jak to wpłynęło na twoją perspektywę?
A: To dało mi zupełnie inną wrażliwość. Pracowaliśmy nad sprawami o zbrodnie wojenne, do których doszło w trakcie konfliktu zbrojnego między Serbami a Albańczykami w Kosowie. Decydowanie w takich sprawach wymagało rozumienia zjawisk, które doprowadzają do konfliktu w społeczności, która wcześniej żyła razem, normalnie funkcjonowała. To zetknięcie się z procesami historycznymi, które sprawiają, że jednostki dopuszczają się zbrodni, które w normalnych okolicznościach wydają się nie do popełnienia.
K: Wspomniałaś mi już kiedyś o pracy ze świadkami. Nazwałaś nawet takie zjawisko jako „świadek wrażliwy”. To musiało być szczególnie trudne…
A: Pracowaliśmy ze świadkami zbrodni wojennych, również ocalonymi z nich, osobami, które często mierzyły się z ogromną traumą. Musiały one przyjść do sądu i opowiedzieć o tych wydarzeniach, które nie tylko były bolesne dla nich samych, ale które również uderzały w ich społeczności, w których cały czas żyli i funkcjonowali. Do tego w Kosowie sądziliśmy przede wszystkim zbrodnie wojenne, o które oskarżano Albańczyków, popełnione przeciwko Serbom. Z kolei większość świadków oskarżenia to byli Albańczycy. Oznaczało to, że musieli oni mierzyć się z ciężarem obciążania „swoich”.
K: To doświadczenie zainspirowało cię do napisania doktoratu?
A: Te doświadczenia poskutkowały napisaniem doktoratu poświęconego tzw. świadkom wrażliwym w postępowaniach przed trybunałami międzynarodowymi i sądami hybrydowymi. Jest to praca naukowa, która zawiera również wiele obserwacji prawnika pracującego w terenie. Pokazuje, jak ważne jest stworzenie odpowiednich ram prawnych oraz rozwiązań praktycznych, by zaopiekować się takimi osobami, tak aby były one wciąż gotowe złożyć zeznania w sprawach o najcięższe zbrodnie prawa międzynarodowego, przy jednoczesnym zachowaniu równowagi między ich dobrostanem a prawami oskarżonego.
K: Czy te wszystkie napięcia i dramaty były widoczne bezpośrednio na sali sądowej?
A: Tak, na sali sądowej było to bardzo widoczne, zwłaszcza że w Kosowie zgodnie z obowiązującą procedurą można było wykorzystywać jako dowód tylko zeznania świadka złożone bezpośrednio przed sądem. Istotna część przesłuchania świadka to było jego przesłuchanie krzyżowe (cross-examination), prowadzone przez stronę przeciwną, którego celem było podważenie jego wiarygodności i zakwestionowanie prawdziwości jego zeznań. Proces karny był zdecydowanie bardziej kontradyktoryjny niż ten obowiązujący w Polsce, ponieważ kodeks postępowania karnego był przygotowany przez ekspertów amerykańskich.
K: Jakie to stwarzało problemy w praktyce?
A: Świadek, również ten wrażliwy, był zdecydowanie bardziej narażony na ryzyko wtórnej traumatyzacji wynikającej ze sposobu jego przesłuchania. Stąd ważna rola sędziego, który musiał z jednej strony czuwać nad tym, aby chronić dobrostan świadka, z drugiej zaś – musiał dbać o to, aby prawa oskarżonego do sprawiedliwego procesu były zrealizowane. Z kolei, kiedy świadek odwoływał zeznania, nie mogliśmy wykorzystać tego, co powiedział wcześniej w postępowaniu przygotowawczym. Myślę, że to była słabość tej procedury. Szczególnie w Kosowie, gdzie niestety często dochodziło do zastraszania świadków przez oskarżonych bądź ich popleczników, w wyniku czego świadkowie przed sądem wycofywali obciążające
zeznania.
K: Jak duży dystans czasowy był między konfliktem a procesami?
A: Kluczowa faza konfliktu w Kosowie to był rok 1998 i 1999, a sądziliśmy kilkanaście lat później. Ten czas pozwolił wielu oskarżonym, którzy stawali przed sądem, osiągnąć mocną pozycję społeczną czy polityczną, co niestety ułatwiało im wywieranie wpływu na świadków.
K: Jak wyglądało samo przesłuchanie świadków?
A: Zasadniczo przesłuchanie prowadziły strony. Sąd mógł zadawać pytania, ale musiał się mieścić w ramach określonej fazy przesłuchania – bezpośredniego albo krzyżowego. Ważnym elementem tego ostatniego jest wykorzystywanie pytań sugerujących (leading questions), które w polskim prawie są co do zasady zabronione. Odczytywanie uprzednich zeznań zdarzało się
wyjątkowo.
K: To chyba było trudne dla świadków?
A: To prawda. Samo przesłuchanie przed sądem, zwłaszcza w sprawach dotyczących zbrodni wojennych, wiąże się z dużym wyzwaniem emocjonalnym. Do tego zdarzały się sytuacje, kiedy obrona prowadziła przesłuchanie krzyżowe, przekraczając dopuszczalne granice. W takiej sytuacji zadaniem sędziego było zareagować, na przykład przez uchylenie pytania i przypomnienie obowiązujących zasad. Praktyka pokazała też, że obrońcy przez umiejętnie prowadzone przesłuchanie często potrafili podważyć wiarygodność świadka.
K: Rzeczywiście, to przypomina sceny z amerykańskich filmów sądowych…
A: To prawda. Procesy w Kosowie były zdecydowanie bardziej kontradyktoryjne, wymagały dużo większego zaangażowania stron. W czasie przesłuchania często padały pytania, które u nas dawno byłyby uchylone.
K: Wspomniałaś o jednym z ostatnich procesów…
A: Tak, to był proces dotyczący zorganizowanej grupy przestępczej zajmującej się handlem narkotykami. Oskarżonym był Albańczyk z Kosowa, umieszczony na tzw. Kingpin List, czyli liście osób uznawanych przez amerykańskie władze za najgroźniejszych na świecie handlarzy narkotykami. Obok zarzutów dotyczących narkotyków oskarżonemu zarzucono zabójstwo w Sarajewie, którego ofiarą był bośniacki bohater wojenny. W tle była wielka polityka i to, co jest uderzające na Bałkanach – ponadnarodowa organizacja przestępcza, w której wspólnie uczestniczyli przestępcy wszystkich narodowości byłej Jugosławii. Animozje wojenne nie zerwały więzi
kryminalnych.
K: To musiała być skomplikowana sprawa?
A: Rzeczywiście była ona bardzo złożona, zarówno pod względem faktycznym, jak i prawnym. Do tego wymagała przesłuchania ponad 100 świadków ze świata kryminalnego całych Bałkanów, z czego większość zeznawała zdalnie z Sarajewa. Bośnia i Hercegowina nie uznaje niepodległości Kosowa, dlatego wyzwaniem było nawiązanie współpracy z tamtejszymi sądami, koniecznej do przesłuchania świadków w drodze wideokonferencji. Uzasadnienie wyroku, które napisałam w tej sprawie, liczyło ponad 700 stron. Czasem żartuję, że czeka na lepsze czasy, bo można byłoby na jego podstawie napisać porządne bałkańskie crime story.
K: A przypominasz sobie pierwsze sprawy w Kosowie?
A: Oczywiście pamiętam pierwszą sprawę. To było ponad 10 lat temu. Zostałam wyznaczona do osądzenia sprawy o zarzuty korupcyjne przeciwko byłemu premierowi tamtejszego rządu. Pamiętam komentarze po pierwszym posiedzeniu sądu, któremu towarzyszyło ogromne zainteresowanie medialne. W głównym wydaniu telewizyjnego programu informacyjnego stwierdzono, że „nowa sędzia z Polski jest twarda”, co zilustrowano materiałem, w którym słownie dyscyplinuję głównego
oskarżonego.
K: Odważnie! Nie bałaś się tak od razu pokazać granic?
A: Myślę, że to pokazanie granic już na samym początku mojej pracy sędziego w Kosowie było ważne.
K: Jaką procedurę stosowaliście? Mówiłaś, że kodeks postępowania karnego był pisany z udziałem Amerykanów.
A: Tak, stosowaliśmy kodeks postępowania karnego Kosowa przygotowany przez Amerykanów, którzy byli bardzo aktywni na Bałkanach. Zasady przyjęte w procesie były więc niemal amerykańskie, w tym dotyczące kontradyktoryjności czy sposobu przesłuchania świadków. Nie było natomiast ławy przysięgłych. Obowiązywały też bardzo rygorystyczne zasady dopuszczalności
dowodów.
K: Możesz to rozwinąć? Czym różni się dopuszczalność dowodów na gruncie common law od prawa kontynentalnego?
A: W procedurze europejskiej, kontynentalnej dopuszczalność dowodów jest mniej sformalizowana. Sędzia ma większą swobodę w ocenie, które dowody mogą być uwzględnione, stosując zasadę swobodnej oceny dowodów. Podejście do dowodów w systemie common law jest dużo bardziej sformalizowane, a kluczową rolę odgrywają zasady wykluczania dowodów. Dowody uzyskane z naruszeniem prawa (np. prawa do prywatności) są często uznawane za niedopuszczalne.
K: Czyli gdy prokurator idzie do sądu, musi mieć już zgromadzony cały materiał dowodowy, ale obrona też?
A: Co do zasady tak. Prokurator przedstawia sądowi akt oskarżenia. Wstępny etap postępowania to jego zatwierdzenie, połączone z rozstrzygnięciem co do dopuszczalności przedłożonych dowodów. Już wtedy obrona intensywnie zabiega o osłabienie sprawy prokuratora, podnosząc zarzuty co do poszczególnych dowodów. W rezultacie może się okazać, że sąd nie zatwierdzi oskarżenia, uznając, że prokurator nie przedstawił wystarczających dowodów na poparcie zarzutów. W procesie w Kosowie to strony przedstawiają dowody. To było pasjonujące obserwować walkę między nimi. W sprawach uczestniczyli nie tylko międzynarodowi sędziowie i prokuratorzy, często z dużym doświadczeniem. Byli też adwokaci, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Takie doświadczenia były bardzo rozwijające dla lokalnych adwokatów. W zasadzie wszyscy się uczyliśmy.
K: Po Kosowie pracowałaś w Ukrainie. Jak długo tam byłaś?
A: Pracowałam tam ponad pięć lat, zresztą pewne projekty w Ukrainie wciąż jeszcze kończę. Byłam kluczowym ekspertem międzynarodowym w największym unijnym projekcie w Ukrainie (Pravo Justice) dotyczącym niezależnego i efektywnego wymiaru sprawiedliwości, gdzie kierowałam komponentem poświęconym sądownictwu. To był bardzo intensywny czas, kiedy uczestniczyłam w działaniach zmierzających do budowy praworządności i demokracji, z poszanowaniem praw człowieka. Wiązało się to z opracowywaniem koncepcji i strategii wprowadzana zmian, udziałem w przygotowaniu projektów ustaw, doradzaniu przedstawicielom Unii Europejskiej co do kierunków działania, jak też udziałem w charakterze eksperta w pracach właściwych komisji Verkhovnej Rady. To było bardzo ciekawe doświadczenie, szczególnie że prace te zbiegły się również z okresem, kiedy w Polsce uchwalano często w ciągu jednej nocy liczne ustawy „reformujące” wymiar sprawiedliwości. Dla porównania – w Ukrainie prace nad ustawą dotyczącą Wyższej Rady Sądownictwa (odpowiednika naszej Krajowej Rady Sądownictwa), weryfikacji jej członków oraz sposobu doboru nowych trwały niemal półtora roku. To były debaty, dyskusje w komitecie parlamentarnym, kolejne analizy, wnioski do Komisji Weneckiej o opinie, potem dostosowywanie projektów do rekomendacji wynikających z5 opinii. W rezultacie, jeżeli chodzi o ramy prawne, to ukraiński system sądownictwa w tej chwili jest dużo bliżej standardów europejskich niż nasz.
Do tego koordynowałam wprowadzanie przyjętych rozwiązań prawnych, które często wiązały się z udziałem ekspertów międzynarodowych.
K: Czy trudno było przekonać ukraińskich sędziów do zmian w systemie?
A: Początkowo było sporo oporu, potrzebna jest też zmiana pokoleniowa, która stopniowo się dokonuje. Poznałam wielu sędziów ukraińskich, bardzo dobrych prawników, których bardzo szanuję, choć oczywiście Ukraina wciąż się mierzy z problemem korupcji.
K: A jak wojna wpłynęła na wymiar sprawiedliwości w Ukrainie?
A: Wojna paradoksalnie przyspieszyła reformy w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości, ale też stworzyła nowe wyzwania. Ukraina złożyła wniosek o uzyskanie statusu państwa kandydującego do przystąpienia do UE, który uzyskała w czerwcu 2022 r., a stworzenie niezależnego i efektywnego sądownictwa jest kluczowym warunkiem, który musi spełnić na drodze do członkostwa w Unii. Poza tym po wybuchu pełnoskalowej wojny system musi się dostosować do ogromnej liczby spraw o zbrodni wojenne. Dodatkowym utrudnieniem jest przy tym narastająca presja społeczna. To wielkie obciążenie
dla sędziów.
K: Jak sobie radzą ukraińscy sędziowie z tą presją?
A: To jest trudne. Społeczeństwo oczekuje szybkich i surowych wyroków przeciwko najeźdźcom, ale oczywiste jest, że oskarżeni w sprawach o zbrodnie wojenne mają prawo do sprawiedliwego procesu, w tym prawo do obrony. Dlatego tak ważne są szkolenia z zakresu międzynarodowego prawa humanitarnego. Pamiętam, kiedy zaczęliśmy szkolić ukraińskich sędziów, wszystko wydawało im się bezdyskusyjne. Im dłużej trwają szkolenia, widać, że sędziowie zaczynają widzieć problemy, czuć niuanse, które pokazują, że każda sprawa jest inna i wymaga od nich indywidualnego podejścia.
K: A kiedy na stałe przenosisz się do Strasburga?
A: W połowie grudnia mam zaprzysiężenie i zaczynam służbę sędziowską.
K: A co na to najbliżsi?
A: Wszyscy się cieszą i są ze mnie dumni.
K: Aniu, bardzo ci gratuluję i życzę powodzenia. Mam nadzieję, że to nie jest nasza ostatnia rozmowa i jestem bardzo dumna, że to właśnie ty jedziesz do Strasburga, ty i twój cały bagaż wspaniałych doświadczeń. Jedziesz tam, gdzie jest twoje miejsce.
O autorze artykułu

- Adwokat. Mediator. Redaktor naczelna magazynu KRONIKA. Członek ORA w Łodzi.
Ostatnie posty
Aktualności2025.08.15Łódzki wkład w „Cud nad Wisłą”. Intelekt, taktyka i mobilizacja.
Najnowsze artykuły2025.05.16Pułapka polaryzacji – dlaczego tak łatwo dzielimy świat na dwie strony?
wydanie-782024.12.17Przystanek: Strasbourg
wydanie-782024.12.17Zielone światło, czerwony alarm – ochrona kultury społeczności rdzennych w obliczu zmian