UKRAINA – początek nowej drogi!
Wszystko zaczęło się w nocy z 18 na 19 lutego 2014 r. Chociaż na Majdanie ludzie ginęli już od stycznia, to dopiero szturm oddziałów Berkutu we wtorkowy wieczór 18 lutego br. zebrał prawdziwe żniwo wśród opozycjonistów.
Media prześcigały się w doniesieniach o walkach, jakie toczyły się na Placu Niepodległości w Kijowie. Mam na Ukrainie wielu przyjaciół i ich nieszczęście bolało także mnie. Postanowiłem – w taki sposób, jak tylko mogłem – połączyć siły Polskiej Adwokatury z walczącymi o wolność i demokrację Ukraińcami.
Rankiem 19 lutego wysłałem do Prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej i Dziekanów Okręgowych Rad Adwokackich list otwarty w którym znalazł się apel o podjęcie uchwał potępiających łamanie praw człowieka na Ukrainie. W treści listu była także zawarta prośba o wysłanie delegacji NRA do Kijowa. Jakież było moje zaskoczenie, gdy już w godzinach południowych tego samego dnia w Serwisie Adwokatury znalazła się informacja o podjęciu przez NRA uchwały potępiającej łamanie praw człowieka na Ukrainie. Wsparcie władz naszego samorządu napawało entuzjazmem. Już w czwartek tj. 20 lutego br. przy pełnej aprobacie Dziekana Adw. Jarosława Zdzisława Szymańskiego i nieocenionej pomocy Rzecznika Prasowego Adw. Piotra Kaszewiaka zorganizowaliśmy przed siedzibą Okręgowej Rady Adwokackiej w Łodzi pikietę przeciwko łamaniu praw człowieka na Ukrainie. Pod przygotowaną specjalnie na tę okazję w języku polskim i ukraińskim petycją podpisało się około tysiąca Łodzian.
Czas płynął szybko, a ofiar na Majdanie przybywało. Nie pozostawało nic innego, jak tylko sprawdzić, czy za naszą wschodnią granicą łamanie praw człowieka stało normą.
21 lutego o godzinie 13.00 na lotnisku im. Chopina w Warszawie spotkało się trzech adwokatów: adwokat Justyna Mazur – Dziekan ORA w Bydgoszczy, adwokat Piotr Osiewacz z Częstochowy i adwokat Jarosław Szczepaniak – Członek ORA w Łodzi. Ostateczna decyzja o wyjeździe została podjęta dopiero wczesnym rankiem, zaledwie na kilka godzin przed wylotem.
Tworzący oficjalną delegację NRA do Kijowa adwokaci wylądowali ok. godziny 17.00 (czasu ukraińskiego) na lotnisku Borispol. Obawy o powodzenie misji wróciły, gdy tylko koła samolotu dotknęły ukraińskiej ziemi. Niepewność i strach przeplatały się z euforią bycia w miejscu i czasie tak niezwykłych i niebezpiecznych zarazem.







Adwokat Roman Falfusiński, który opiekował się nami, a który jeszcze jako student prawa odbywał w Łodzi praktyki organizowane kiedyś przez adwokata Jerzego Szczepaniaka, czekał w hallu lotniska. Okazało się, że na Borispol jest spokojnie. Droga do Kijowa (ok. 30 km trzypasmową trasą) przebiegła bez niespodzianek. Dopiero na przedmieściach Kijowa dało się zauważyć liczne grupy samoobrony, strzegące mieszkańców przed „tituszkami” (chuligani wynajęci przez ówczesne władze do wszczynania bójek i starć w szczególności z działaczami opozycyjnymi). Uderzająca była pustka, jakiej nigdy wcześniej nie zauważyłem w tym mieście. Choć pusto, tego dnia w Kijowie było bardzo niebezpiecznie.
Teraz szybkie zakwaterowanie w mieszkaniu wynajętym nieopodal Majdanu i pora na spotkanie z kijowską delegacją tamtejszej Rady Adwokatów. Restauracja „Katiusza”, gdzie nas przyjęto wystrojem nawiązywała do czasów z epoki komunizmu. Tutaj spotkaliśmy się z V-ce Przewodniczącym Kijowskiej Rady Adwokatów adwokatem Walentinem Stepiukiem, któremu towarzyszyli adwokaci: Taras Pysmak i Wołodimir Kiszenia Wymiana doświadczeń, pytania o obecną sytuację i jej wpływ na funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości w szczególności wykonywanie zawodu adwokata i trzeba było ruszać na Majdan.
Majdan. Plac Niepodległości w Kijowie pamiętam, jako piękne, urzekające każdego turystę miejsce. 21 lutego 2014 r. wyglądał zupełnie inaczej. Kobiety i mężczyźni ubrani w kamizelki kuloodporne, kupione lub własnoręcznie wykonane z blachy w hełmach: wojskowych, rowerowych, motocyklowych, narciarskich chodzili z miejsca na miejsce, jakby oczekując na kolejne walki. Na twarzach ludzi widać było zmęczenie, niepewność i nadzieję na zakończenie zamieszek. Znaki niedawnych walk widać było na każdym kroku. Nadpalone barykady, powyrywana kostka brukowa, ślady po pociskach, miejsca w których polegli walczący z kwiatami i palącymi się świecami, to wszystko przypominało o niedawnej tragedii. Także w rozmowach czuło się, że mimo wycofania się oddziałów Berkutu uczestnicy Majdanu nie wierzyli jeszcze w zwycięstwo. Przeciwnie, na barykadach nadal stały straże, a Komendant Majdanu ze sceny nawoływał do zachowania dyscypliny i czujności. Idąc w kierunku środka Majdanu poznaliśmy adwokata, który w kamizelce kuloodpornej z napisem „ADWOKAT” walczył o wolność Ukrainy. Illia Pawłowicz Kostin – bo tak się nazywał – zaprowadził adwokata Piotra Osiewacza na barykadę nr 1, najbardziej wysuniętą w kierunku ulicy Instytutskiej z której najsilniej atakował Berkut. Mijając po drodze kilka posterunków samoobrony, adwokaci dotarli do barykady, która płonęła jeszcze, wokół spowita ciemnością. Na barykadzie znajdowali się jej obrońcy skuleni w obawie przed ostrzałem. Wtedy porozumienia jeszcze nie podpisano i nikt nie wiedział gdzie pochowały się oddziały Berkutu i snajperzy.
W tym samym czasie adwokaci Justyna Mazur i Jarosław Szczepaniak rozmawiali z uczestnikami Majdanu. Ludzie byli usposobieni bardzo przyjaźnie. Wyrażali swoją wdzięczność dla narodu polskiego, częstowali herbatą i kanapkami. Wszędzie widać było porządek i dyscyplinę. Przed sceną odbywała się ceremonia pożegnania ofiar zamieszek. Trumny i zdjęcia poległych wprowadzały wszystkich w nastrój zadumy i współczucia. Około godziny 2.00 pożegnaliśmy się z naszymi kolegami i wróciliśmy do domu, by odespać bardzo męczący, pełen wrażeń dzień.
Następnego dnia około 8 rano obudził nas Roman. Za niespełna godzinę byliśmy już na głównej ulicy Kijowa, dochodzącej do Placu Niepodległości – Chreszczatyku. Tym razem ominęliśmy jednak Majdan i udaliśmy się w kierunku polskiego konsulatu, mieszczącego się na ul. Chmielnickiego. Po krótkiej rozmowie dotyczącej głównie problemu uchodźców udaliśmy się w kierunku Soboru Michajłowskiego. Tam znajdował się szpital polowy dla rannych w wyniku starć na Majdanie. Najpierw rozmowa z duchownym sprawującym opiekę nad tym miejscem, wolontariuszami i personelem medycznym wśród którego spotkaliśmy także lekarzy i ratowników medycznych z Polski. Nagle podjechał luksusowy terenowy samochód z którego wyniesiono rannego mężczyznę. Widać musieliśmy wzbudzić zaufanie u Pani pilnującej wejścia do szpitala, bo pozwoliła nam wejść do środka. Widok, jaki ukazał się naszym oczom był wstrząsający. Mały hall w którym kręciło się mnóstwo ludzi ubranych w białe fartuchy. Na podłodze sterty leków, bandaży, kroplówek, strzykawek i igieł. Gdzieś mały stolik z czajnikiem, kanapkami i herbatą. Za drzwiami z lewej strony znajdowała się sala operacyjna. Mimo, że nie wpuszczano tam nikogo nam pozwolono na chwilę zajrzeć. To co zobaczyliśmy nie mieściło się w głowie. W sali o powierzchni około 30-40m2 stały trzy, a może cztery stoły operacyjne na których leżeli ranni. Zakrwawione bandaże, skalpele, krzyki i jęki chorych pomieszane z nawoływaniami operujących. Lekarze i personel pomocniczy uwijali się, jak w ukropie. Warunki były iście polowe. Tam, naprawdę czuło się wojnę.
Po wyjściu ze szpitala spotkaliśmy się przedstawicielką Organizacji Humanitarnej – „Humanitarna Solidarność”, wspomagającej między innymi szpital polowy w Michajłowskim Soborze ze zbiórek pieniędzy. Nagle zaczęły bić dzwony. Była godzina około 17.00. Krzyki ludzi i od dawna nie goszcząca na ich twarzach radość zdradzały jakieś ważne wydarzenie. Julia wolna! Sława Ukrainie! Okazało się, że Julia Tymoszenko opuściła zakład karny, co wzbudziło powszechną euforię.
Dalsze kroki skierowaliśmy na Majdan, odwiedzając po drodze Kijowski Wydział Prawa i jadąc pięknym kijowskim metrem. Chwila odpoczynku w domu i około 20.00 znowu byliśmy na Majdanie. W sobotni wieczór czuło się większy spokój, chociaż nawet tego dnia postrzelono kogoś. Przechodząc obok Narodowego Banku Ukrainy przed bramą zauważyliśmy dość agresywny tłum, który blokował wyjazd. Powiedziano nam, że ktoś chce wywieźć pieniądze z banku. Później w telewizji słyszeliśmy, jak o tym mówiono. Gdy dotarliśmy do Majdanu na placu było chyba około miliona osób. Przemawiała właśnie Julia Tymoszenko. Tłum słuchał jej słów w milczeniu, a tylko gdzie nie gdzie słychać było gwizdy. Przechodziliśmy w poprzek placu, gdy nagle nieopodal zaczęła się szamotanina. Po chwili ludzie trzymali już dwóch postawnych, wyrywających się mężczyzn. To „tituszki”. Kobieta, która ich rozpoznała została odwieziona do szpitala. Zemdlała. Przeszliśmy przez Plac Niepodległości i udaliśmy się do Ambasady Polski, gdzie na godzinę 22.00 umówiono nas z Sekretarzem Bronisławem Rzeszotarskim. Rozmawialiśmy o problemach związanych z aktualną sytuacją na Ukrainie, gdy nagle usłyszeliśmy strzały z karabinu maszynowego. Przestraszyliśmy się i dopiero uspokoił nas gospodarz spotkania. Około godziny 24.00 przyjechali pod Ambasadę koledzy adwokaci i zabrali nas na pożegnalną kolację. Znalezienie restauracji nie było łatwe. To, co kiedyś nie stanowiło najmniejszego problemu, teraz w obliczu „ukraińskiej rewolucji” okazało się nie lada wyzwaniem. W stolicy Ukrainy znalezienie w sobotnią noc czynnej restauracji po godzinie 23.00 było praktycznie niemożliwe. Na szczęście nasi „opiekunowie” znaleźli miejsce w którym można było spędzić kilka chwil posilając kosztując ukraińskich potraw. Do domu wróciliśmy około godziny 3.00.
Niedziela rozpoczęła się przed 9.00.
Spakowani pojechaliśmy z Walentinem na śniadanie, gdzie spotkaliśmy się z dziennikarką lokalnej gazety prawnej – Kristiną Golowko. Krótki wywiad, kawa, coś na „ząb” i czas było pędzić na lotnisko. Na szczęście w mieście panował spokój. Dojazd na Borispol upłynął szybko i bezpiecznie. Pożegnanie na lotnisku, odprawa, lot i byliśmy znowu w kraju.
To prawda – wszędzie dobrze ale w domu najlepiej!
O autorze artykułu

Ostatnie posty
Aktualności2020.10.16Prawobieżni
Aktualności2020.10.10Międzynarodowy Dzień Mediacji
Aktualności2020.03.14Adwolontariat
Aktualności2019.12.18Uchwała Okręgowej Rady Adwokackiej w Łodzi