Pisz rosjanie, a nie Rosjanie
Jak jest? To pytanie, które może znaczyć więcej niż nam się wydaje. Jest bezpiecznie. To odpowiedź, która uspokaja, ale tylko na chwilę.
Mam kolegę
Nie powiem, jak ma na imię, ponieważ umówiłam się z nim, że ze względów bezpieczeństwa lepiej tego nie ujawniać, ale jest w Łodzi kilku adwokatów, którzy go pewnie pamiętają. Był rok 2000, a w kancelariach w Łodzi zorganizowano praktyki dla studentów Akademii Adwokatury z Ukrainy. Przyjechało kilkanaście osób z różnych miast, ale większość z Kijowa. Organizatorem całości przedsięwzięcia był mec. Jerzy Szczepaniak. Byłam wtedy jeszcze studentką i nie miałam nic wspólnego z adwokaturą. Jednak to właśnie wtedy pojawiła się myśl, że może to jest ta ścieżka, którą należałoby wybrać. Wtedy zobaczyłam, na czym polega aplikacja, jak wygląda praca w kancelarii. Tak z grubsza rzecz jasna, ponieważ jak wiadomo przy gościach, jakimi my studenci wówczas również byliśmy, kancelarie funkcjonowały jednak trochę inaczej. A może w ogóle były to inne czasy i funkcjonowały inaczej. Mniej e-maili, mniej elektroniki, więcej rozmów i ludzi, żadnych czatów, komunikatorów, systemów zarządzania kancelariami. Oczywiście nie twierdzę, że to nie jest potrzebne. Przenoszę się jednak trochę do innej rzeczywistości, myśląc o tym czasie. Powiecie – sentymentalizm. Być może. Myślę, że choćby czasy nie wiem, jak się zmieniły, każdy z nas, niezależnie od pokolenia, ma taki czas w życiu, do którego chętnie wraca i który kojarzy mu się bardzo ciepło oraz dobrze.
Czas pobytu ukraińskich studentów w Polsce, w Łodzi, jest dla mnie naprawdę szczególny. Wtedy poznałam wielu z moich obecnych kolegów, którzy dziś są poważnymi adwokatami, a niektórzy zajmują równie poważne funkcje w samorządzie. Wówczas chodziliśmy w jeansach, t-shirtach i trampkach, spotykaliśmy się wieczorami na „domówkach” i słuchaliśmy w nieskończoność Smooth i Samba Pa Ti Santany (nie wiem, czy nie było innych płyt, czy akurat to było wtedy „na topie”, ale Santana królował). Nasi ukraińscy goście spędzali z nami mnóstwo czasu. Chcieliśmy im wówczas pokazać to, co u nas najlepsze, najciekawsze. Jeździliśmy z nimi nie tylko po Łodzi, ale robiliśmy wypady do Warszawy, do Krakowa. Podejrzewam, że niektórzy z nas Polaków całkiem sporo się wtedy dowiedzieli o własnej historii, choćby łódzkiej. Ten czas był niesamowity. Nie będę wymieniać oczywiście nazwisk koleżanek i kolegów, z którymi wspólnie jeździliśmy na wypady do YMKI albo spędzaliśmy czas do rana w Irish Pubie, a potem na pieszo wracaliśmy do domów. Oni sami to wiedzą. Niektórzy – do dziś to pamiętam – chwalili się, że rano (za dwie godziny) muszą być w sądzie. Inny świat.
on, oni, my
Mój kolega, o którym trochę jest ta historia, był wówczas studentem Akademii Adwokatury w Kijowie, więc był kimś na kształt aplikanta. Porozumiewał się – jak cała reszta – z nami w przeróżnych językach – od rosyjskiego, przez angielski, niemiecki po ukraiński. Był osobą niezwykle zorientowaną w historii, zarówno polsko-ukraińskiej, jak i swojej ukraińskiej. Interesował się współczesnością. Powiedziałabym nawet, że górował nad resztą tymi zainteresowaniami. Pamiętam rozmowy o języku rosyjskim i ukraińskim. Mój znajomy – na potrzeby tej opowieści nazwę go Dmytro – był dwujęzyczny. Tak samo mówił po ukraińsku, jak i rosyjsku. Okazało się także, ku mojemu zdumieniu, że część osób, w ogóle nie mówiła po ukraińsku. Oglądałam wtedy tę ich sytuację przez kalkę mojego kraju i poprzedniego systemu, czyli PRL. Filtrowałam ich znajomość języka przez naszą naukę tego języka (w moim przypadku tylko w szkole podstawowej), która dała mi poza mglistym pojęciem o tym języku, jedynie dość gruntowną znajomość cyrylicy. Wydawało mi się to niemożliwe, aby ludzie w kraju, w którym wycierpiano tak wiele ze strony Rosji, byli w stanie w ogóle mówić po rosyjsku. Wydawało mi się, że to trochę tak jak w Polsce po II wojnie światowej, od Bałtyku po Tatry – Niemiec był nazywany „szwabem” i już, bo Czterej pancerni i pies tak mówili, a język niemiecki był językiem, nazwijmy to – mało popularnym. Ukraińcy jednak mówili po rosyjsku. Rozmowy z Dmytro często uzmysławiały nam, a przynajmniej mnie, że tygiel narodowo-kulturowy, który zaistniał już dużo wcześniej za naszą wschodnią granicą, nie ma tylko wymiaru złego. Oczywiście moja opowieść dotyczy kilku osób i absolutnie nie silę się na specjalistę od Ukrainy oraz jej struktury etnicznej czy społecznej. Z rozmów i spotkań wyniosłam spostrzeżenie, że wśród tych osób, tych przyszłych adwokatów, nie ma wrogów Rosjan. Nie mają negatywnych konotacji, gdy słyszą rosyjski. Nie odwołują się do Wielkiego Hołodomoru z lat trzydziestych.
A powinni. Historia relacji Ukrainy i Rosji jest krwawa oraz ponura. Od początku towarzyszyła im agresja i przemoc. Ukraińcy powołując Kościół greckokatolicki nacisnęli „braciom” Rosjanom na odcisk niemożebnie. Zaczęło się więc niszczenie kulturowego konkurenta. Gdy w Polsce miotaliśmy się między trzema zaborcami, usiłując przez ponad 120 odzyskać prawo do mówienia po polsku, organizując coraz to nowe powstania, a Syberia kojarzyła nam się z końcem świata i życia, Ukraińcy walczyli o to samo. Niejaki Piotr Wałujew, minister spraw wewnętrznych imperium rosyjskiego w toku 1863 roku wprowadził tzw. cyrkularz wałujewski. Był to w praktyce zakaz wydawania literatury ukraińskiej. Wałujew nazywał ten język nota bene – małorosyjskim. Sam Wałujew mawiał, że języka małorosyjskiego nie było, nie ma i być nie może. Żeby tego było mało, uważał, że jest to ogólna opinia „Małorusów” na ten temat. Potem car Aleksander II wydał ukaz emski. Ukaz szedł dalej – zabraniał używania nazwy Ukraina, zakazano drukowania książek i jakiejkolwiek prasy. Zakazano dokonywania przekładów – nawet z rosyjskiego. Nie wolno był kolportować na teren Imperium Rosyjskiego żadnych wydawnictw ukraińskich. Kultura ukraińska miała przestać istnieć. Podobnie zresztą jak polska. Zakazano wystawiania ukraińskich spektakli teatralnych, stworzenie libretta po ukraińsku było przestępstwem. Nauka w szkołach odbywała się wyłącznie po rosyjsku. Czy coś nam to przypomina? Prawda, że brzmi jak fragment egzaminu maturalnego, gdzie tematem jest Motyw wynaradawiania w literaturze epoki Romantyzmu. Gdyby nie to, że Trzecia Część Dziadów nie była raczej w kanonie lektur naszych Ukraińskich sąsiadów, pewnie daliby radę jednak tę polską maturę napisać. Rosja w kolejnych latach wpadła na jeszcze bardziej wyrafinowany pomysł, a mianowicie wykorzystywała ideę tzw. panslawizmu do występowania Ukraińców głównie przeciwko Austro-Węgrom, ale przy okazji także Polakom, albowiem Polacy niespecjalnie ideę tę wchłonęli. Lata 30. XX wieku to jak wiadomo Wielki Głód, sztucznie stworzona klęska głodu, za pomocą której Stalin chciał okiełznać Ukraińców i ich ambicje suwerenności. Nie udało się. Gdy upadł Związek Radziecki, Ukraina podobnie jak Polska (my nigdy aż tak podlegli Rosji czy ZSRR nie byliśmy), nie przystąpiła do Federacji Rosyjskiej, wyraźnie zaznaczając swoją niezależność.
Rosja nie odpuszczała stosując różne metody. Dwa Majdany oraz rok 2014 i tzw. rosyjscy separatyści okazały się jednak jedynie wstępem do dzisiejszej sytuacji, do dzisiejszej wojny. To tylko garść bardzo ogólnych faktów, o których rozmawiałam podczas pobytu Dmytro i innych ukraińskich studentów w Polsce (bez wydarzeń na Majdanie oraz wydarzeniach późniejszych).
Oczywiście oni też byli karmieni uniwersalistyczną wizją socjalistycznego braterstwa, która tam szła dużo dalej niż w Polsce, albowiem cała ta narracja miała udowodnić jedno – Ukraińcy to w istocie Rosjanie, a ich ojczyzną nie jest Ukraina, tylko Rosja.
Kosmos
Od 24 lutego 2022 roku przez blisko tydzień próbowałam skontaktować się z Dmytro. Bezskutecznie. Żadnego znaku życia. Facebook zamrożony, SMS-y nie dochodzą, e-mail martwy. Nic. Wiedziałam przecież, że nikt płci męskiej nie wyjechał. Wiem, że Dmytro ma rodzinę, żonę i dzieci, o których pewnie chciał zadbać. Pytań oraz domysłów pojawiło się tysiące. Od tych bardzo pozytywnych, że może z racji pracy wyjechał już dawno i jest poza Ukrainą, po te negatywne – na pewno został. O tych najczarniejszych nie będę wspominać. Po tygodniu przyszedł WhatsApp – żyje. Wracał spod granicy, dokąd zawiózł całą rodzinę, która przedostała się dalej. Najpierw jechał do Iwanofrankiwska, a potem pod Kijów. Pod Kijów, gdzie wtedy, w drugim tygodniu wojny było gorąco. Po dwóch dniach przyszła informacja, że potrzebna jest kamizelka kuloodporna i hełm. Dla mnie było to kosmosem. Prawdziwym szokiem połączonym z – przyznam – pierwotnie z pustym śmiechem kogoś, kto kompletnie nie rozumie tego, co czyta. Dmytro w Polsce ma sporo znajomych, więc ostatecznie to nie ja zajmowałam się tą sprawą, jednak nie ma dnia, żebym się nad tym nie zastanawiała. Mój kolega, żyjący do 23 lutego bieżącego roku tak samo, jak my tu, który chodził do sądu, miał klientów, robił tysiące rzeczy takich, jak każdy adwokat, teraz pisał, że potrzebuje kamizelkę kuloodporną i hełm.
W międzyczasie my tu w Łodzi organizowaliśmy już pomoc dla Ukraińców, dla dzieci ukraińskich, pomoc prawną oraz pomoc rzeczową. Każdy kto tylko chciał i mógł, pomagał. Tak jak umiał. Zresztą robimy to do dziś. Na własne oczy widzę ludzi potrzebujących dokumentów, wsparcia i naszej pomocy. Na te sytuacje jednak umiem nałożyć filtr zawodowego pancerza. Wykonuję swoją pracę. Umiem nabrać dystansu, pomimo całego tragizmu sytuacji, łez tych osób i ich zagubienia. Sytuacja z kamizelką całkowicie odebrała mi jednak siłę. Świat, który znałam, nagle się rozpadł. Jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa, przekonanie, że mój świat jest absolutnie bezpieczny, legło może nie w gruzach, ale zachwiało się i to poważnie. Oto człowiek po drugiej stronie granicy, zaledwie 930 kilometrów od Łodzi, który kilka tygodni temu pędził do swoich spraw, tak jak my robimy to codziennie, szuka teraz ubrania ochronnego, przed kulami, które mogą go zabić.
Spytałam go, czy w ogóle umie strzelać. Powiedział, że nauczył się trzy dni przed tym, jak dostał karabin. Oczywiście nie jest żołnierzem, więc działa w ukraińskiej obronie terytorialnej, ale fakt konieczności obsługi karabinu w wykonaniu na przykład moich kolegów z aplikacji, jest dla mnie cały czas abstrakcją podobną do propozycji lotu na Marsa.
Codzienne pytanie, jakie mu zadaję – czy jesteś bezpieczny? i odpowiedź tak, jestem, która pada codziennie jest tą, która w jakiś sposób mnie uspokaja. Na pytanie jak jest?, często jednak pada odpowiedź – noc była ciężka, było bardzo głośno, ciągle było słuchać ostrzał i latały rakiety.
Któregoś dnia rozmawialiśmy o tym, jak Dmytro ocenia pomysły rozmów pokojowych z Rosjanami. Odpowiedział, że nie wierzy w nie, absolutnie. Powiedział: oni nie są zdolni do dotrzymania słowa. Nigdy. Na końcu tej rozmowy dodał – nie pisz Rosjanie i nie pisz Putin. Pisz rosjanie i pisz putin. Przypomniało mi się wtedy, jak moi ukraińscy znajomi swobodnie przechodzili z ukraińskiego na rosyjski, jak niektórzy nie mówili nawet po ukraińsku. Pomimo tragicznej historii, młodzi ludzie żyli w symbiozie. Tak jak i my. Urodzeni po wojnie albo długo po wojnie, nie czujemy nienawiści do naszych byłych wrogów. Urodzeni po czasach PRL nie mają awersji do tamtych lat. ZSRR znają tylko z książek. Moi znajomi z Ukrainy także tak żyli. Teraz jest w nich coś, czego długo nie będzie można zatrzeć, zasypać, zapomnieć. Zabrano im to co my mamy na co dzień. Poczucie bezpieczeństwa. Takiego zwykłego, normalnego bezpieczeństwa związanego z domem, pracą, szkołą i przedszkolem dzieci.
Nie skończę tej historii żadnym – dbajmy o siebie, bądźmy dla siebie dobrzy, cieszmy się tym, co mamy. Spytam Was jedynie tak jak pytam mojego znajomego – jak jest?
Gdy kończę pisać, odzywa się mój znajomy, zapewniając mnie, że jest bezpieczny. Powiedział, żebym jednak użyła jego prawdziwego imienia. Więc przekazuję. Roman mówi, że pozdrawia Marcina, Bartka, Janusza, Jarka i wszystkich adwokatów, których poznał. Bardzo dziękuje za to co robimy. Sława Ukrajini!
O autorze artykułu
- Adwokat. Mediator. Redaktor naczelna magazynu KRONIKA. Członek ORA w Łodzi.
Ostatnie posty
- Aktualności2024.03.03Wernisaż Sebastiana Kularskiego
- AKTUALNE WYDANIE2022.04.08Pisz rosjanie, a nie Rosjanie
- Aktualności2021.03.18Wyzwolić energię i siłę Adwokatury
- Aktualności2020.12.22Wybory 2021 – terminy