Kiedy się patrzy na falę uchodźstwa do Polski
Kiedy się patrzy na falę uchodźstwa do Polski, jaka uderzyła w ciągu ostatnich dwóch tygodni, na przyjęcie w tym czasie miliona, a może już teraz nawet więcej obywateli Ukrainy, głównie kobiet i dzieci, to pierwsza myśl, jaka się nasuwa, że jest to mistrzostwo świata zarówno w organizacji, jak i narodowej improwizacji, a także w skali oraz chęci pomocy, jakie pokazała Polska i Polacy.
Pomocy przez każdego, z kim się rozmawia, i każdemu, kogo dotknęło nieszczęście wojny. Zewsząd napływają informacje, że ktoś kogoś przyjął pod swój dach albo udostępnił mieszkanie, że ktoś szuka odzieży, takich lub innych mebli, kołder, koców czy innego wyposażenia. Wszyscy, których znam, przeglądają szafy, strychy, piwnice – czy jest coś zbędnego, co jest w przyzwoitym stanie i może się przydać naszym gościom? Nie dotyczy to tylko dorosłych, również dzieci przepatrują swoje zabawki z dawniejszych lat i odkładają te, którymi chcą się podzielić z przyjeżdżającymi. Do tego telefony, wiadomości w komunikatorach – jak komuś załatwić szkołę, miejsce w przedszkolu, pomóc w poszukiwaniu pracy… Albo jakieś sprawy nagle się pojawiające, tak jak dzisiaj, kiedy siedziałem i pisałem zażalenie w sprawie swojego klienta i wyskoczył problem, gdzie jutro w okolicach będzie się mógł na parę godzin zatrzymać dla higieny dom małego dziecka, jadący od dwóch dni przez Ukrainę, który rano dotrze do Przemyśla, a potem ma się przemieścić przez całą Polskę aż na wybrzeże. Nagłe przerwanie pracy, ustalenie potrzeb, napisanie informacji na grupie wolontariuszy adwokackich, może ktoś kogoś zna, coś wie, może pomoże? Potem szybkie przejrzenie książki telefonicznej osób, które mogą pomóc, i telefony. Tym razem pierwszy do kolegi adwokata, który poszedł „w dyrektory” i zarządza kilkoma hotelami w Polsce, w tym jednym w okolicach – od razu skuteczny. Dzieci będą miały gdzie zostać przewinięte, umyte, nakarmione, a może nawet prześpią się do następnego dnia. Nikt nie pyta o pieniądze. Kwadrans później kolejna sprawa, ta sama fundacja ma problem w związku z tym, że jedno dziecko wylądowało w szpitalu, a opiekun z nim został, cała grupa zatrzymała się w mieście i czeka. 60 dzieci z jednym już teraz opiekunem, a to stanowczo za mało. Tu znowu się udaje, kolega z piaskownicy jest tam nauczycielem, podejmuje kontakt z przedstawicielem fundacji szukającej pomocy i jest szansa, że jutro znajdzie się pomoc na miejscu. Albo polecona przez miejscowy samorząd adwokacki adwokatka z Ukrainy jadąca bardzo odległą, ale i w miarę bezpieczną drogą przez Mołdawię, Rumunię, Węgry i Słowację do Polski, do Łodzi, bo tutaj ktoś chce jej pomóc. Nie zna nikogo i nikt jej nie zna, na razie tylko głos w komunikatorze, ale skoro nas poproszono o pomoc, to już czeka na nią i jej rodzinę miejsce do mieszkania, rozglądamy się za pracą dla nich i dowiadujemy, jak mija im droga.
I tak teraz funkcjonuje cała Polska. W ciągu niespełna dwóch tygodni milion uchodźców. Nie ma żadnych obozów i miasteczek namiotowych. Chciałoby się powiedzieć „Brawo my”, bo to jest naprawdę dobry wynik.
Jednocześnie jako prawnik mam świadomość ogromu pracy dla przedstawicieli mojej profesji i zmian prawa, które niezbędne są natychmiast, żeby ludzie dalej chcieli nieść pomoc (a rzeka uciekinierek z dziećmi z Ukrainy nie ustanie zbyt szybko), żeby się tego nie bali, a także aby można było im pomóc znaleźć swoje miejsce i uniknąć konfliktów, które nieubłaganie się pojawią i będą narastać. Jest całe mnóstwo spraw, które będą wymagać uregulowania przez i tak zapchane sądy, zwłaszcza rodzinne. Chociażby sytuacja tysięcy dzieci z domów dziecka, które trafiły do Polski, albo dzieci, które przyjechały tu ze znajomymi rodziców lub dalsza rodziną, bez opiekunów prawnych. Sądy będą do każdej sprawy potrzebować kuratorów. Inna rzecz – wydziały do spraw cudzoziemców. Dotychczasowy sposób załatwiania spraw spowoduje, że zostaną po prostu zadeptane i niewydolne. Takich spraw jest całe mnóstwo. Kwestie zasiłków, edukacji uprawnień do wykonywania zawodów regulowanych, tylko część z tego da się załatwić zapałem, pomysłem i wsparciem ludzkim. Reszta wymagać będzie ogromnego nakładu pracy urzędników, sędziów, adwokatów, a także ustawodawcy. Jakkolwiek bowiem na improwizacji i entuzjazmie da się bardzo dużo osiągnąć w krótkim okresie, to jednak za długo się na nich nie pojedzie. Już najważniejsza staje się potrzeba stworzenia nowych i usprawnienia starych mechanizmów załatwiania spraw, aby to wszystko pracowało szybciej i sprawniej, niż byliśmy dotąd przyzwyczajeni. Na dłuższą metę to przyniesie korzyść, bo poprawi państwo, i kiedy największa fala tej migracji wywołanej przez Rosję opadnie, zostaniemy ze sprawniejszymi mechanizmami funkcjonowa – nia kraju.
Jednocześnie wojna na Ukrainie i wszystkie obrazki, które do nas w Polsce docierają, i z Ukrainy, i z Rosji, są czymś, po czym nasze wewnętrzne spory polityczne i prawne w Polsce nie będą już takie same. Z jednej strony widzimy przebudzenie i przewartościowanie postaw względem Rosji całej Europy i już chyba nikt nie nazywa Polaków rusofobami. Z drugiej widzimy, dokąd doprowadził Rosję faktyczny brak sądu konstytucyjnego (zapewne nie wszyscy wiedzą, ale tam też mają taką atrapę), brak niezależnego i niezawisłego sądownictwa i zdławienie wolności prasy, do których prostą drogą zmierzała sejmowa większość.
Przy analizach drogi do napaści na Ukrainę powtarza się często to, jak długo Putin odbudowywał armię, jak ją zmieniał, jakie zabiegi czynił w celu wskrzeszenia imperium, kogo i jak otruł, gdzie wysłał „zielone ludziki”, gdzie napuścił jednych na drugich, aby się ze sobą tak pożarli, że po pewnym czasie już nikt nie będzie pamiętał, o co tak naprawdę na początku chodziło, a rozjemca będzie jeden. Jednocześnie zapominamy, że początkiem drogi do stania się państwem bandyckim dla Rosji było podporządkowanie przekazu medialnego władzom, niedopuszczenie do ukształtowania się niezależnego sądownictwa, w tym konstytucyjnego, i ostatecznie zdławienie wolnej prasy i opozycji. Tam przecież też ten, kto nie działa pod rękę z władzą, to obcy agent, tyle że już instytucjonalnie, u nas póki co – tylko epitetowo.
O autorze artykułu
